środa, 30 listopada 2016

Prolog

Śmierć w swojej czarnej szacie i z ostrą kosą, połyskującą groźnie z oddali, zabrała Martina Everetta w mroźną marcową noc, tą jedyną, podczas której nie obudził swojej żony głośnym chrapaniem. Deborah Everett przebudziła się nad ranem, dopiero wtedy, gdy słoneczne promienie rozświetliły starą sypialnię i po omacku sięgnęła do paczki papierosów pozostawionej na małej szafce nocnej. Kiedy drżącą, wychudzoną ręką zapalała papierosa, ukradkowo spojrzała na męża leżącego na wznak. Deborah zmarszczyła siwiejące brwi i delikatnie dotknęła go stopą w udo. Nie poruszył się, jak to miał w zwyczaju, oburzony stanem zimnych i skostniałych stóp żony. Nie był też ciepły, co od razu zauważyła Deborah, po czym jeszcze raz go dotknęła. Bez odzewu.
Dym papierosowy przysłonił jej widok.
— Martin, jesteś chory? — Zakasłała. — Ruszaj się, stary dziadzie!
Wsadziła papierosa między wąskie wargi i mocno je zacisnęła. Podwinęła rękaw luźnej koszuli nocnej i dotknęła czoła męża. Było chłodne, a jego twarz bardziej zsiniała niż zwykle. Szybkim ruchem przytknęła drugą dłoń do jego klatki piersiowej i jednocześnie z przerażenia cicho pisnęła. Nikt tak często jak Debbie Everett nie wyobrażał sobie śmierci własnego męża, a jeśli już, to nikt nigdy nie myślał o tym z pewną ulgą, a w szczególności po latach w miłej małżeńskiej atmosferze. Teraz jednak kobieta wydawała się być bardziej struchlała niż radosna.
Papieros wypadł jej z ust, pozostawiając trwałą dziurę w białej, miękkiej pościeli.
Deborah zaczęła lamenty. W moment po niej o śmierci pana Everetta dowiedziały się ich córki, a następnie jej siostra. Później nie mogąc patrzeć na jego blade ciało i anielski spokój na twarzy, Debbie nakryła go kołdrą i miał zostać tak zakryty aż do przyjazdu lekarza, którego w rozpaczy wezwała młodsza z córek. Stwierdził on natychmiast, że Martin Everett zmarł kilka godzin wcześniej, nad ranem.
— Panie Jezu, spałam z trupem — zawodziła pani Everett, trzymając za mokry od łez rękaw starszej córki.
Juice i Matilda, córki państwa Everett przyjęły śmierć ojca na różne sposoby — pierwsza najpierw załkała głośno, aby potem pogrążyć się w stanie podobnym do letargu, a druga płakała razem z matką i głośno powtarzała w kółko: „nie! nie, nie, nie!”. 
Martin Everett był najbardziej rozrywkową osobą w całej rodzinie Everettów i tej ze strony żony, czyli marudnych Morganów, dlatego to właśnie on był duszą towarzystwa każdego ze spotkań. Nie stało więc nic na przeszkodzie, aby okrzyknąć go głową rodziny, bo oprócz świetnego poczucia humoru, Martin Everett charakteryzował się również umiejętnością zachowania zimnej krwi i podchodzeniem do wszystkiego z należytą sprawiedliwością. Posiadanie „głowy rodziny” było jak najbardziej na miejscu, kiedy posiadało się kilka dużych zakładów, nad którymi nikt nie potrafił zapanować przez ciągłe kłótnie. Właśnie od pamiętnego zimowego poranka, spotkania w domu Everettów, gdzie nie było już Martina straciły sens i dawną atmosferę, dlatego też zgodnie stwierdzono przez resztę rodziny, że najlepiej będzie, jeśli spotkania zostaną zaprzestane, a przyszłość pieniędzy zaprzepaszczona.
Kobiety z domu Martina Everetta różnie zadecydowały; Deborah Everett stwierdziła, że ma dość mieszkania w nudnym Carthage i zostawiając wszystko wyjechała do Las Vegas. Rok po niej Matilda opuściła dom rodzinny i nikt do końca nie wiedział przed czym uciekała, ale zajechała aż do Pawtucket w Rhode Island, gdzie niedługo po przyjeździe rozpoczęła pracę jako pomoc domowa u bogatej rodziny. Debbie opisała to słowami: „z pławienia sie w luksusie głupia poszła pracować dla luksusu”. Tylko Juice została, a po ponad roku od śmierci znalazła coś, co mogło przywrócić porządek i zgodę całej rodzinie na nowo.
Był to testament ojca.

witam wszystkich ślicznie. Bardzo by mi było miło, gdyby ktoś, co tu podważył albo zakwestionował, byle by zostawił po sobie komentarz. Mam poza tym małą nadzieję na to, że komuś się podobało. Buźka.

3 komentarze:

  1. Zaciekawił mnie prolog i bardzo przyjemnie się go czytało. Niezbyt długi, treściwy, bardzo dobrze napisany. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć! ;) Muszę powiedzieć, że Twój prolog urzekł mnie już od samego początku. Uważam, że zaczęłaś w bardzo niebanalny sposób, bo pokazałaś śmierć, która nie miała wzbudzić w czytelniku żal, smutek czy rozpacz. Ważne było to, jak ta śmierć wpłynęła na pozostałych członków rodzin i jak ich... poróżniła? Nie wiem czy to nie jest zbyt mocne określenie, ale pomińmy to;D Poza tym zaintrygowało mnie czemu żona chciała, by wreszcie umarł... Był złym człowiekiem, nie szanował jej, nie pokazywał oddania, czy problem tkwi w niej?
    Prolog nie był długi, nie powalił ilością akcji czy wydarzeń, ale miał coś, co mnie do niego przyciągnęło i sprawiło, że świetnie mi się czytało.

    Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny do kolejnych rozdziałów ;)

    Oraz skromnie zapraszam do siebie: sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń