środa, 7 grudnia 2016

1

Szczerze mówiąc, Juice Everett nie mieszkała zupełnie sama po wyprowadzce siostry i matki. Dołączył do niej jej narzeczony, Greg, którego Juice niemiło wspominała i bardzo się ucieszyła, kiedy w końcu pokłócili się na dobre i mogła zostać sama. Prawie, bo trzeba zaznaczyć, że Greg nigdy do końca nie pogodził się ze stratą ukochanej dziewczyny.
Wtedy też zaczęły się problemy. Choć był rok dwa tysiące piętnasty, a feministki walczyły o równouprawnienie z prawdziwą zaciętością — okazało się, że Juice nie potrafiła poradzić sobie z odkręceniem słoika, naprawą samochodu, zabiciem myszy i zejściem do ciemnej piwnicy po konfitury, co znów sprowadzało się do odkręcania słoika. Przytłoczona tym wszystkim w napadzie paniki byłą gotowa zadzwonić do brata — Deacona. Deacon zasłynął z tego w całym sąsiedztwie, że mając lat dziewiętnaście, uciekł z domu i postawił na nogi lokalną policję. Powodem tego na pewno nie była piękna zieleń i pola wokół domu, a dokładnie trzech domów. Tak sądziły Matilda i Debbie ze łzami w oczach, czekając na powrót najmłodszej pociechy Everettów.
Ale Juice wiedziała swoje. Deacon nie mógł znieść tego, że jedynymi sąsiadami, jakich posiadali było starzejące się już małżeństwo z naprzeciwka i na wpół umierająca Charlie Boom-Brown, która — według tego, co każdemu mówiła — w latach czterdziestych była gwiazdą estrady. Za małym laskiem znajdował się jeszcze kościół, co niedziela oblegany przez całą rodzinę Everettów i Morganów, i rzecz jasna, nie pojawiali się tam żadni młodzi ludzie.
A najmłodsze z dzieci Martina i Deborah Everettów zostało zupełnie inaczej wychowane niż starsze siostry. Jak przystało na młodsze dziecko, pozwalało mu się na więcej, a doszło to do tego stopnia, że kiedy tylko chciał, Deacon mógł zostawać w Springfield, gdzie chodził do szkoły. Matilda i Juice nie miały niestety tej przyjemności. 
Aż w końcu stało się. Chłopak po kolejnej kłótni z matką, spakował podróżny plecak i kradnąc samochód Juice, wyjechał do większego miasta i w zamiarach miał pozostanie tam już na zawsze. Koniec końców, po kilku większych aferach, postanowiono, że najlepiej będzie, jeśli rzeczywiście tam zostanie. Jednak Deacon nie zamierzał przebaczyć rodzicom tego, że „trzymali go pod kluczem” i obraził się na nich. Zlitował się dopiero w dniu pogrzebu Martina, kiedy to zjawił się cały w czerni i chorobliwie blady, tak, że matka myślała, że chłopak zaraz zemdleje i przed podejściem do niego, powstrzymywała ją tylko duma. 
Właśnie z tego powodu, że były narzeczony i brat zostali skreśleni, Juice pogodziła się z faktem, że zostanie współlokatorką myszy nigdy nie jedzącą konfitur i jeżdżącą rowerem. Dopiero po dwóch miesiącach nastąpił pewien progres, bo wreszcie starczyło jej pieniędzy na mechanika i coraz lepiej odkręcała konfitury. A mysz sama uciekła z pustego, ciemnego i ponurego domu, w którym najczęściej można było usłyszeć mówiącą samą do siebie Juice. I jakoś tak żyła, aż pewnego dnia w maju, po powrocie z redakcji Tylko ty, postanowiła wejść na strych i dla odświeżenia pamięci — przejrzeć stare graty.
Trzymając się poręczy, stawiała uważnie buty na koturnie na skrzypiących stopniach schodów. Na strychu panowały egipskie ciemności, więc gdy z spiskiem wpadła na coś miękkiego, postanowiła wrócić się po latarkę. Juice była pewna, że na górze znajdowało się okno, przy którym matka postawiła paprotkę, jednak w tym momencie zupełnie nie potrafiła określić jego położenia. 
Z latarką w ręku wiedziała już, że nie wpadła na zwłoki, tylko w kupkę starych ubrań Matildy, tych z czasów, kiedy chodziła w warkoczykach i kochała biedronki. Prześwietliła całe pomieszczenie; wszędzie porozrzucane były ciuchy i stosy gazet, które już dawno miały zostać przeznaczone na makulaturę. Znalazła również okno i paprotkę zupełnie nie wyglądającą tak jak kiedyś i gdyby nie wiedziała, że to roślina, to miałaby problem z odgadnięciem, co Debbie znów wymyśliła. Podeszła do okna zasłoniętego roletą i mocowała się z nią przez chwilę. 
Jasne loki opadły jej na twarz, kiedy w końcu do pomieszczenia wpadło światło słoneczne. Odgarnęła grzywę i spojrzawszy w bok, z przerażenia kopnęła nogą w ścianę wyłożoną imitującymi drewno panelami. 
Parsknęła śmiechem.
— Nóż w ścianie. — Przysłoniła dłonią kształtne usta. — Cholera. Nóż w ścianie. Oni są porąbani. 
Historia noża w ścianie była bardzo krótka i prosta. Otóż, Martin Everett zimą dwa tysiące jedenaście dostał polecenie od żony, aby odnieść stare trampki Deacona na strych. Martin miał przy sobie też nóż, niezbyt już dobry i tępy, a z uwagi na to, że nie miał ochoty go ostrzyć, wbił go w kawałek ściany bez paneli.
Juice stanęła na środku pomieszczenia i znów się rozejrzała, mając teraz o wiele lepszy widok na stare graty Everettów. Zniszczone buty, za małe ubrania, pudło z suknią ślubną mamy, szkolne zeszyty, listy od Blake'a — pierwszego chłopaka Matildy — i gazety z lat osiemdziesiątych. Wszystko to kurzyło się od tylu lat i musiało zmagać się z zapomnieniem.
Juice uśmiechnęła się na wspomnienie listów miłosnych Blake'a Ridgemonta. Może i nie powinna ich czytać, bo były własnością Matildy, jednak nigdy nie mogła się powstrzymać. Dobrze wiedziała, że matak też to robiła. Właśnie w tym momencie, kiedy podeszła do kartonowego pudła, uświadomiła sobie jak bardzo jest podobna do matki. Niezbyt ją to ucieszyło.
Otworzyła je z należyta ostrożnością i zdmuchując kurz z pierwszej koperty, zabrała się do czytania. Blake nie był urodzonym poetą. Nie był nawet wyćwiczonym ani zdolnym. Blake po prostu pisał i myślał, że tyle starczy, aby zabłysnąć przed Matildą i choć jej się to podobało, to Deborah i Juice przyprawiało o skręty żołądka. Ze śmiechu i zażenowania. 
Juice dotknęła prawą dłonią piersi i wyrzucając lewą rękę i list w górę, wykrzyknęła:
— „Cóż to za blask strzelił z okna?!” — Kucnęła na zakurzonej podłodze. — „Toż to twa uroda, Matildo”!
Wydęła duże wargi i sięgnęła po następny z listów. Jednak koperta ta była nienaruszona. Zmarszczyła brwi i usiadła na podłodze, doprowadzając dżinsy i beżowy wiosenny płaszcz do stanu podobnego do strychowych przedmiotów.
Nie był to list od Blake'a.



*



— Och, tak, tak, Tilda, tam musi być bombowo — Głos Sharon, najlepszej przyjaciółki Matildy, na pewno był słychać w całej kuchni.
Nerwowo zaczęła przestawiać solniczki i pieprzniczki i układać je kolorystycznie. Następnie napisami do przodu, później do tyłu. Matilda dobrze wiedziała, że on ją obserwuje, co tym bardziej wprawiało ją w przerażenie i przyśpieszało jej ruchy. Miała już kazać Sharon się rozłączyć, kiedy uświadomiła sobie, że dostała pozwolenie na rozmowy telefoniczne. Tyle że czuła się nieswojo w jego obecności. Choć chciał pozostać niezauważony, to co jakiś czas zdradzał się tym, że gwałtownie odwracał głowę, gdy Matilda podnosiła na niego wzrok. 
Odgarnęła włosy, świeżo farbowane na jeszcze jaśniejszy odcień blondu i biodrem zasunęła szufladę na sztućce. Matildzie świetnie wychodziło udawanie, że wykonuje jakąś ogromnie ciężką pracę, co zresztą było rodzinne u Morganów. I wuj, i ciotka ciągle przechwalali się swoją ciężką robotą na południu Maine, to samo robiła również Deborah, która słynęła w całej rodzinie z tego, że codziennie o piątej rano rozpoczynała pracę księgowej. Piątą tą jednak można było przedstawiać bardziej jako siedemnastą, a odrobione godziny pracy nie należały do matki tylko do Matildy. Tak samo miała wiecznie zajęta Juice, która niegdyś została mistrzem uciekania przed pracą. 
Matilda tak naprawdę miała już wszystko gotowe — obiad, porządki i podlanie kwiatów. Modliła się teraz tylko o to, aby jej szef w końcu przestał się na nią gapić z jadalni!
Sharon trajkotała, a Matilda pomrukiwała. Andy Warnes, zwany również szefem Matildy i panem małej willi w zielonym Pawtucket, raz po raz zerkał na Matildę i uparcie zastanawiał się, ile można prowadzić rozmowę telefoniczną na temat pracodawcy siedzącego tuż obok. Nie był wymagający ani surowy dla dziewczyny, można by powiedzieć, że lubił ją unikać, a ona z miłą chęcią unikała jego. Wolał spędzać czas w swojej sypialni, gdzie panował nienaganny porządek, a każde zdjęcie rodzinne, które stało na ciemnej komodzie, codziennie przewracał. I nie robił tego po to, aby Matilda miała, co robić. 
— O, Sharon — Matilda złapała telefon w obydwie dłonie i krzyknęła: — przypala mi się! Przypala!
Rozłączyła się i odłożyła telefon na biały blat, który przecierała dzisiaj chyba z trzy razy.
Uśmiechnęła się sama do siebie, ale po chwili przypomniała sobie, że powiedziała to przy Andym, który cicho śmiał się z niej w jadalni. Również zaczęła się śmiać, po czym szybkim krokiem uciekła do ogrodu. 
Nie zagrzałaby pewnie zbyt dużo czasu w  domu Warnesa, gdyby nie to, że wystrój i okolica od razu przypadła jej do gustu. Odkąd pamiętała, chciała mieszkać w małej wilii, utrzymanej w odcieniach bieli. Do tego ogród Andy'ego Warnesa był o wiele ładniejszy niż ten, który znajdował się przed jej domem w Carthage; w tym kwiaty dobrano kolorystycznie i choć miejsca było o wiele mniej niż w ogrodzie Everettów, Matilda twierdziła, że to nawet lepiej. Sądziła, że im więcej miejsca, to jej matka może bardziej popisać się swoim brakiem smaku. A może to Juice tak sądziła? Matilda nie wiedziała, ale podobało jej się to.
W tamtym momencie jedyną przeszkodą do osiągnięcia pełnego szczęścia w domu Andy'ego było to, że właściciel był jej największą zmorą. Nie spotykali się często, ale jeśli już miało to miejsce, to albo śmiał się z niej, albo patrzył z powagą i poczuciem wyższości. Jego wygląd również nie kojarzył jej się ze słodkim, miłym mężczyzną; lekko kręcone, czarne włosy, zwykle wiązał w kucyk, ale równie często przysłaniał kosmykiem włosów wielką bliznę przechodzącą aż od podbródka po prawe oko. Był postawnym mężczyzną około trzydziestki i zawsze przemawiał do niej głośnym basem. Matilda nie wiedziała dlaczego, ale, choć ani razu nie dał jej dosłownego powodu do myślenia tak, kojarzył jej się z czyhającym na jej życie mordercą.
Matilda podejrzewała również, że cała rodzina opuściła go z powodu jego mrocznej przeszłości. Przez głowę przemknęło jej kilka razy to, że może wszyscy umarli, ale i to wydawało jej się przerażająco dziwne. W każdym razie — Andy Warnes był u niej skreślony, tak samo jak Deacon i Greg u Juice. 
Wówczas Matilda nie wiedziała jeszcze, że szef będzie jej najmniejszym zmartwieniem, za bardzo była zajęta szykowaniem obiadów i zamiataniem dużej kuchni, aby dosłyszeć o wprowadzeniu się do miasteczka młodej pary, którą bardzo dobrze znała.

dziękuję za odzew. Na komentarze na pewno odpowiem, muszę tylko znaleźć czas, a ostatnio brak mi go. Cóż. Chciałam coś powiedzieć o bohaterach i jedyne, co mi się nasuwa to to, że niezbyt łatwo będzie niektórych polubić. Tak przynajmniej sądzę...

2 komentarze:

  1. Przyznaję, że zwykle nie czytam opowiadań, które dopiero się rozpoczynają. Dużo takich opowiadań nawet się nie rozwija, bo autorzy kończą publikować po pierwszych kilku rozdziałach. Przejechałam się na tym już kilka razy i pragnę uniknąć kolejnego.
    U ciebie miałam problem się odnaleźć, dlatego najpierw przeczytałam pierwszy rozdział, a potem prolog, bo nie wiedziałam, że prolog w ogóle jest. Nie masz spisu treści.
    Muszę też przyznać, że było nieco chaotycznie, postaci było dużo, a ty po nich skakałaś "ten zrobił tak, a ten to zrobił to", potem "a to to w ogóle to zaczęło się tak". Przyznam szczerze, że miałam problem ogarnąć co do czego.
    Szczerze nie rozumiałam też początku. Było o zaprzepaszczeniu majątku, a co to tak właściwie znaczy? Że nie ma spadkobiercy to majątek idzie do państwa, czy gdzie? Zostaje zostawiony jednej osobie, reszta się zrzeka, by się nie kłócić?
    Tu ktoś umarł, tu ktoś uciekł... trochę dużo na raz i pisane na zasadzie "wrzucenia do jednego wora". Ja szczerze mówiąc miałam problem zrozumieć twoje opowiadanie, więc tym samym mam też problem je ocenić. Zwykle skupiam się na postaciach, ale tu jeszcze nie poznałam ich charakteru. Było o chłopcu co czuł się trzymany pod kloszem, choć miał największy luz z całego rodzeństwa, więc postanowił dać nogę. Trochę mnie nie dziwi, że chciał żyć po swojemu, ale to jedyne co mogę powiedzieć, bo cała reszta to takie rozmazane tło, na dodatek pomieszane.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pomyślałbyś kiedyś, że tak się to wszystko ułoży?
    Ja nie.
    Nigdy.
    Może po prostu nie dopuszczałam do siebie tej myśli.
    Nie sądziłam, że jest do tego zdolny.
    Nie sądziłam, że jest na tyle silny.
    Myślisz, że chciał Ci odpłacić, za to, że kiedyś też to zrobiłeś?
    Nie sądziłam, że da mu radę.
    Mord za mord.
    Teraz już jesteśmy straceni.
    Tobirama?
    Proszę Cię, powiedz coś . .

    Zapraszam na http://different-konoha.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń